piątek, 26 czerwca 2015

CZEGO SIĘ NAPIĆ, CZEGO SIĘ NAPIĆ....?

Przy radykalnym podejściu do niezależności, odpowiedź nasuwa się jedna i jednoznaczna: napić się należy wody. Tym bardziej, że właściwie można mieć ją całkowicie za darmo. Wystarczy za okno wystawić jakiś szczelny pojemnik i nałapać deszczówki : ).
O'k. Przyjmijmy, że będzie to wersja podstawowa napoju.
Może jednak  udałoby się bez kosztów zapewnić nieco wyższy standard w kubku. Dumałam, dumałam i wydumałam domowe herbaty. Na ich składnik bazowy w pierwszej chwili nasunęły mi się zioła, przede wszystkim mięta i melisa. Jednak za typowymi herbatkami ziołowymi generalnie nie przepadam, bo korzystam z nich przy różnych dolegliwościach, przeważnie gastrycznych, i później kojarzą mi się bardziej jako lekarstwo niż napój.
Postanowiłam poszukać więc jeszcze innych surowców. Każdy z nich będę przechowywać oddzielnie. Dzięki temu będę mogła przyrządzać sobie herbatki jednoskładnikowe lub też mieszanki w zależności od natchnienia w danym momencie. No i jeśli wymyślona mieszanka okaże się porażką, to mając  składniki w oddzielnych słoiczkach, nie będę musiała utylizować całej porcji.  
Póki co ususzyłam już  biały kwiat czarnego bzu.

Kwiatki przed suszeniem



 i
po ususzeniu


Dzisiaj przyniosłam kilka łodyg rabarbaru, obrałam, umyłam, pokroiłam w kostkę i również suszę. Będzie na drugi słoiczek z surowcem.
Ususzę jednak też, pomimo wcześniejszych zastrzeżeń, trochę mięty i melisy. Przyda się i lipa, jeśli uda mi się ją zdobyć.
Myślę też o owocach, może wiśnie, może jabłka?
Hm, ciekawe co jeszcze dałoby się wykorzystać na składnik takiej domowej herbatki???
Generalnie w kwestii "herbacianej" jestem dobrej myśli i sądzę, że uda mi się nie kupować tego produktu po wyczerpaniu zapasów, które jeszcze mam.
Sprawę "kawową" natomiast widzę dość czarno... chociaż do tej pory wypróbowałam tylko jeden jej erzac: zmielony wysuszony korzeń mniszka. Szczerze pisząc, to, no cóż, z dużym trudem przełknęłam kilka łyków...

niedziela, 21 czerwca 2015

RZODKIEWKOWA KLĘSKA URODZAJU

Na śniadanie zjadłam ostatnie rzodkiewki z mojego eksperymentalnego ogródka. Czekały w lodówce na zmiłowanie prawie tydzień, ale musiałam od nich trochę ... odpocząć. Rzodkiewek ci u mnie było tego roku pod dostatkiem. Szamałam je same, z twarożkiem, w zupie i w końcu mi się przejadły. Patrzeć już na nie nie mogłam, rozdawnictwo wśród bliższych a nawet najdalszych znajomych nie pomagało, bo na grządkach nadal siedziało ich mnóstwo. Oczywiście nie zrzucili mi ich Amerykanie na maleńkich spadochronkach (ponoć zrzucali w taki sposób stonkę, ale to było w czasach, gdy po ulicach krążyły czarne wołgi). Sama przyczyniłam się do rzodkiewkowej inwazji, siejąc je prawie z każdymi nasionkami. Rzodkiewka bowiem ma tę wspaniałą zaletę, że szybko wschodzi i dzięki temu widać, gdzie jest posiana uprawa, co ułatwia plewienie. A że szybko dorasta, to nie szkodzi właściwemu plonowi (np. marchewce, czy pietruszce, które wschodzą wolniej).
Rzodkiewki, pomimo ciągłej konsumpcji, było tyle, że co niektóre zdążyły mi nawet zakwitnąć... Nie było więc rady - przeprowadziłam rzodkiewkowe żniwa. Wyrwałam wszystko rzodkiewkowe z grządek
 
Takich misek było wiele, oj wiele....
 Posegregowałam:
- najmłodszą i najbardziej jędrną odłożyłam na miseczkę do schrupania (to właśnie tę wykończyłam dziś na śniadanie)
- w przyzwoitym stanie pokroiłam w plasterki, usmażyłam a po ostudzeniu zamroziłam (smażoną rzodkiewkę wykorzystuję do zupy rzodkiewkowej)
- wyrośnięta i sparciała powędrowała bądź z powrotem do ogródka jako muczel bądź na pryzmę
Ładne liście także wykorzystałam - umyłam, pokroiła, sparzyłam, zamroziłam - jesienią, gdy znów zatęsknię do zupy rzodkiewkowej będą jak znalazł. Wcześniej zamroziłam kilka pojemników gotowej zupy rzodkiewkowej, ale półprodukty zajmują mniej miejsca, a ich przygotowanie jest też mniej czasochłonne.


To także rzodkiewka, ino udaje buraczka...
W tym roku miałam wysiane kilka gatunków rzodkiewki. Najwcześniej siałam rzodkiewkę o podłużnym kształcie, jednobarwną czerwoną (niestety nie zapamiętałam jej nazwy, a opakowanie wyrzuciłam). Najdłużej rosła, a była w najlepszym stanie. Sparciałych było tylko kilka, zdarzały się twarde, ale generalnie wszystkie były jadalne, nie zakwitła żadna.  Rozczarowała mnie natomiast rzodkiewka o kulistym kształcie i białym końcu (i tu nazwy nie pamiętam). Najpóźniej wysiana (ale jeszcze o całkiem jak na rzodkiewkę przyzwoitej porze), a bardzo szybko wybiła w pędy kwiatostanowe i zdrewniała... niewiele z niej miałam pożytku.
W następnym roku planuję ograniczyć się do tej podłużnej jednobarwnej (jestem z niej bardzo zadowolona) i do mojej ulubionej - "sopel lodu", którą nie wiem jakim sposobem przegapiłam wysiać w tym sezonie.

piątek, 5 czerwca 2015

BUDŻET DOMOWY - RACHUNEK SUMIENIA

W pełnym korzystaniu z uroków wiejskiego żywota przeszkadza mi tylko jedno. Póki co, na tę sielankę muszę zarobić w mieście.
Pierwszym kroczkiem do samowystarczalności (lub stanu zbliżonego) jest zorientowanie się, ile gotówki wydaję miesięcznie, czy wydatek ten mogę zmniejszyć, o ile zmniejszyć, no i przede wszystkim, czy to niezbędne minimum byłabym w stanie zapewnić sobie w inny sposób niż praca etatowa.
Wydatki majowe notowałam skrupulatnie w arkuszu kalkulacyjnym udostępnionym gratis przez Frugala - dziękuję :-). Blog frugal.blox.pl nie jest aktualizowany od jakiś 5 lat, jednak wiele wskazówek Autora jest nadal aktualnych i cały czas można też stamtąd pobrać bezpłatnie "arkusz kontroli wydatków". Jego podstawowe zalety to prostota, łatwość obsługi i możliwość dostosowania do własnych potrzeb.
Rachunek sumienia według stosowanych przeze mnie kategorii wydatków:
I. RACHUNKI
Na sześć rodzajów wydatków, jakie pojawiły się w maju, realny wpływ mam na trzy - telefon, prąd, podatek za wywóz śmieci. Na wysokość hipoteki oraz podatku od nieruchomości wpływu nie mam. Opłata za wywóz nieczystości płynnych (przydomowa oczyszczalnia) też w zasadzie nie zależy ode mnie - na moim terenie legalnie robi to jedna firma.
Na śmieciach już bardziej nie zaoszczędzę, bo płace podatek najniższy z możliwych, telefon - starać się nie przekraczać abonamentu.
Do analizy szczegółowej: energia elektryczna.
II. JEDZENIE
O tak, tu jest czemu się przyglądać... W maju wydałam na jedzenie stanowczo za dużo, nadal zdarza mi się też kupić jakieś gotowe posiłki poza domem....
Do analizy szczegółowej: jedzenie.
III. CHEMIA GOSPODARCZA
Wydałam tylko 2,45 zł :-))) no ale korzystałam z wcześniej poczynionych zapasów :-((
Zadania: poszukać alternatywnych sposobów pozyskiwania tego typu artykułów, wdrożyć produkcję domową.
IV. HIGIENA
Tutaj chwilowo nie widzę możliwości zaoszczędzenia, wszystkie wydatki w tej kategorii były niezbędne...
V.
Kategoria raczej nietykalna ;-))))
VI. SAMOCHÓD
Oj, bardzo chętnie ograniczyłabym wydatki w tym zakresie, ale już naprawdę nie mam pomysłu żadnego :-(. Rower jako środek dojazdu do pracy nie wchodzi w grę - nawet gdybym to przeżyła kondycyjnie (bardzo wątpię), to i tak zajęłoby za dużo czasu.
VII. UBRANIA
Wydałam niewiele (47,98 zł), ale mogłam mniej, albo wcale ;-))
VIII. ZDROWIE
Tu poszło za dużo, ale mam kilka spraw do załatwienia ze swoim organizmem. Mam nadzieję, że wkrótce naprawią mi to i owo i znów będę śmigać, jak nowo narodzona. Nie preferuję medycyny konwencjonalnej, ale czasem i z jej rozwiązań trzeba skorzystać. Chemikalia (znaczy się pastylki) drogie są... Obecnie nie mam możliwości zaoszczędzenia na tym poletku...
IX. INNE
Kategoria nad wyraz pakowna... I wymagająca dogłębnej analizy. Poszło mi tu 326,53 zł. Najwięcej na:
1) 80,29 zł - książki - moja słabość, codziennie obiecuję sobie lepiej nad nią panować, kupuję je już tylko w promocjach i na wyprzedażach i staram się ograniczać - ale właśnie z samego rana zamówiłam w księgarni wysyłkowej kolejną, jednak tylko jedną, tylko jedną....J
2) 75 zł - fryzjer, ehmmm, no cóż :-)
3) 75 zł - składki członkowskie w różnych ngo'sach - jakieś drogie to zbawianie świata ;-)), może pora sobie odpuścić ;-)
Reszta to drobnica, typu mydło i powidło. Jakby jednak nie patrzeć ogólnie jest to kategoria mocno obciążająca mój budżet.

Tak, czy siak, mam o czym dumać...

POKRZYWA PASTERYZOWANA - PRÓBA

Nieudana niestety... :-(((
Uwielbiam pokrzywę. Robię z nią jajecznicę, zupę, używam do farszu do naleśników i pierogów, przekładam lasagne, dodaję (sparzoną) do wiosennych sałatek i twarożków.
Jako ziółko jest doskonała. No prawie. Ma jedną poważną wadę. Krótki okres "świetności" - kwiecień-maj, ostatecznie czerwiec. A potem to już nie to.
Chciałabym cieszyć się nią dłużej. I zaczęłam kombinować, jak zachować jej młodą postać na późniejsze miesiące. Popularnym sposobem zaopatrzenia się w pokrzywę jest jej suszenie. Tylko, że  nie cierpię pokrzywy w jej klasycznym "herbatkowym" wydaniu. Dla mnie ohyda, bleee.... Z trudem znoszę dodanie jednego listka na kubek a i to tylko dla jej zdrowotnych zasług. Czasami jeszcze dodaję łyżeczkę rozdrobnionego suszu, gdy piekę jakieś pieczywo.
Wymyśliłam więc, że pokrzywę zapasteryzuję. Nie znalazłam nigdzie przepisu, jak to zrobić. Jedyne co napotkałam w sieci, to produkt "liść pokrzywy pasteryzowany eko" w cenie 11,90 zł za ok. 450 g.  Cóż, prawie 12 złotych za garstkę utrwalonej pokrzywy, kiedy u mnie tego zielska pod dostatkiem i to całkowicie za darmo... Z opisu wyczytałam, że umyte liście są rozdrabniane, solone a następnie zalewane olejem rzepakowym.
Innych informacji o pasteryzowaniu pokrzywy nie udało mi się zdobyć.
Postawiłam podejść do niej, jak do szczawiu. Umyłam, wrzuciłam do gara, podlałam niewielką ilością wody, posoliłam, pogotowałam. Na koniec podlałam jeszcze łyżką octu (przy szczawiu tego nie robię), zapakowałam w słoiczki i zapasteryzowałam. Oleju nie dodawałam.
Ponieważ była to partia próbna, została na blacie w kuchni - do obserwacji. Przez kilka dni prezentowała się całkiem dobrze. I już, już miałam odtrąbić sukces i obwieścić światu przepis na pasteryzowaną pokrzywę... a tu moja pokrzywa zaczęła sobie pianą wychodzić ze wcześniej szczelnie zamkniętych słoiczków... Po otwarciu jednego z nich (poszło bez trudu) okazało się, że w najlepsze trwa proces fermentacji.....
To, że pokrzywa ferment lubi, widać wyraźnie choćby przy produkcji gnojówki z tej roślinki, no ale, że w słoikach też ma takie pomysły....?
Póki co zostaje mi jedynie standardowy sposób przygotowania zimowych zapasów pokrzywowych - mrożenie.
A te 12 zł za słoiczek, to może nie tyle za samą pokrzywę jest, co raczej za wiedzę, jak ją skutecznie w tym słoiczku zatrzymać.... :-)

Może jednak ktoś ma większe sukcesy w pasteryzowaniu pokrzywy i zechciałby się podzielić tą wiedzą tajemną....

OD AUTORKI :-)

Marzy mnie się samowystarczalność. Taka zdroworozsądkowa. Nie łudzę się, że na stryszku wyprodukuję benzynę do swojego autka. Chociaż o własnym prądzie zdarza mi się rozmyślać. A ciepłą wodę latem już od dawna mam "ze słońca" - i żadne tam "solary" - domowym sumptem zmajstrowana instalacja.
Ciekawi mnie coraz bardziej, co sama mogę zrobić czy pozyskać (ew. odzyskać), bez konieczności kupowania tego, a przynajmniej bez kupowania wszystkiego, co do "tego cosia" jest potrzebne. Ot, taka ekstrawagancka pasja. A może i dobra wprawka przed ZUS-owską emeryturą ...